Wielkopolską Rydzynę założył w XV wieku Jan z Czerniny. Późniejsza historia miasta i zamku związana jest z rodami Sułkowskich i Leszczyńskich. Z tego ostatni Plany poszukiwań "złotego pociągu" Pawel Relikowski / Polska PressDolny Śląsk jest regionem, w którym od lat szuka się ukrytych przez Niemców w czasie II wojny światowej skarbów i dóbr kultury na czele z Bursztynową Komnatą. Hitlerowcy zwozili tu to, co zrabowali w Polsce, na Ukrainie i w Rosji, ale starali się też ukryć prywatne kolekcje. Wielu cennych dzieła sztuki nie odnaleziono do dzisiaj. Szuka się też tzw. wrocławskiego złota - depozytu mieszkańców Festung Breslau. Złoty pociąg - bez względu na to czy zostanie odnaleziony czy nie - zdjął z Wałbrzycha odium skojarzeń z biedaszybami. Skojarzeń, które wbrew pozorom nie pojawiły się wraz z upadkiem tutejszych kopalń węgla kamiennego. O biedzie Wałbrzycha pisali też koledzy Helmutha Jamesa von Moltke, jednej z czołowych postaci antyhitlerowskiego Kręgu z Krzyżowej. Z nędzą, jaką dzisiaj znamy z opisów Emila Zoli, zderzyli się po I wojnie światowej, kiedy w wąskiej grupie studentów i intelektualistów zastanawiali się, jak zreformować Niemcy, by były lepsze. Od wtorku Wałbrzych na całym świecie jest kojarzony jako miasto, gdzie może być ukryty „złoty pociąg” nazistów z bezcennymi skarbami. Ale tak po prawdzie, to cały Dolny Śląsk jest miejscem ważnym dla każdego poszukiwacza skarbów. W 1944 roku kiedy płonęła Warszawa, do niemieckiego Breslau dopiero dochodziły ponure odgłosy frontu. Nic dziwnego, że to na Dolny Śląsk zwożono z Generalnej Guberni zrabowane obrazy, meble, rzeźby czy kosztowności. Tutejsze góry, a szczególnie sztolnie wybudowane przez więźniów obozu Gross Rosen, którego filie stniały niemalże w każdy większym mieście, do dzisiaj kryją w sobie więcej pytań niż odpowiedzi. I wciąż odkrywane są nowe korytarze choćby kompleksu „Rhiese”, czyli „Olbrzym”. Günther Grundmann, urodzony w mieście Hirschberg, czyli w Jeleniej Górze, historyk sztuki, malarz i konserwator zabytków na rok przed przejęciem przez Adolfa Hitlera władzy w Niemczech został prowincjonalnym Konserwatorem Zabytków Dolnego Śląska i był nim aż do końca wojny. Zmarł w 1976 roku, mając 84 lata, w Hamburgu, gdzie od 1950 roku był Krajowym Konserwatorem Zabytków Wolnego Miasta... CZYTAJ TAKŻE: Oto, ile kosztuje szukanie złotego pociągu. Kto za to płaci?Pan profesor z racji funkcji wiedział, co kryją właściciele pałaców i zamków, których na Dolnym Śląsku było naprawdę dużo (dość uświadomić niezorientowanych, że w samej Dolinie Ogrodów i Pałaców, czyli w Kotlinie Jeleniogórskiej, jest ich więcej niż w Dolinie Loary) - wysłał listy do prywatnych kolekcjonerów z prośbą o podanie szczegółów dotyczących ich zbiorów i wyszczególnienie dzieł, które ich zdaniem należy zabezpieczyć przed zniszczeniem. Na 250 wysłanych próśb przyszło ponad 160 odpowiedzi. Kolekcjonerzy wytypowali 552 obrazy, 90 rzeźb, 373 meble, grafiki i kilka tysięcy przedmiotów rzemieślniczych. I kiedy stało się jasne, że tylko Wunderwaffe może zmienić losy wojny rozpętanej przez Hitlera 1 września 1939 roku, Günther Grundmann uznał, że bezcenne rzeźby, obrazy, kosztowności, meble należy ukryć. Skrytka, wódka i Rosjanie„Wyruszyliśmy z Warszawy ciężarówką, zaopatrzeni w kilka skrzyń nie pieniędzy, ale alkoholu - nie dla własnego użytku. Wiadomo było, że to najpewniejszy środek płatniczy załatwiający np. tak ważne dla nas zaopatrzenie w benzynę. Poza tym mięliśmy przepustkę na tereny, na które nie wolno było wyjeżdżać. To wszystko. Nasza właściwą bazą były Katowice. Jechaliśmy na Śląsk, przede wszystkim do Świdnicy. Było to duże centrum niemieckie, a od kolejarzy mięliśmy wiadomości, że pociągi dochodziły właśnie do Świdnicy i tam były rozładowywane” - wspominał profesor Jan Zachwatowicz, generalny konserwator zabytków w latach 1945-1957, uczestnik ekspedycji kierowanej przez profesora Stanisława Lorentza. Specjalna grupa, jeszcze przed kapitulacją III Rzeszy, ruszyła za frontem, by ratować to, z Polski wywieźli Niemcy. Również przed Armią Czerwoną. Bo na Dolnym Śląsku Niemcy ukryli dzieła zrabowane w początkach wojny i te, które kradli w czasie powstania Świdnicy polska ekspedycja odnalazła magazyny, w których miały być ukryte dzieła sztuki. Ale w tych magazynach byli też Rosjanie, więc profesor Zachwatowicz jako argumentu w rozmowach z nimi użył skrzynkę wódki. Alkohol rzeczywiście rozwiązał języki i przy okazji otworzył drzwi, ale okazało się, że w magazynach są tylko ubrania - III Rzesza nie gardziła bowiem żadnym łupem. Polacy nawet nie kryli zawodu, ale wtedy jeden z oficerów przyprowadził im niemieckiego magazyniera, siedzącego u nich pod kluczem. Jakich użyto argumentów, nie wiadomo, ale faktem jest, że Niemiec najpierw przekonywał, że nie ma zielonego pojęcia o jakichkolwiek dziełach sztuki, ostatecznie jednak ujawnił miejsce ukrycia ksiąg magazynowych. „1. Adelsdorf koło Goldbergu - podobno w starym spichrzu: rękopisy Ossolineum i kilkaset skrzyń książek z Biblioteki Jagiellońskiej; 2. Seichau, powiat Jaworze (Jauer) - w zamku Richthoffenów: zbiory z Wawelu, Muzeum Czartoryskich i inne; 3. Warmbrunn koło Jeleniej Góry (Hirschberg) - w zamku Schafgotschów: zbiory Muzeum Narodowego w Warszawie, podobno 3 czy 5 wagonów kolejowych; 4. Bauten w zakładzie karnym: archiwalia z Warszawy; 5. Kuhnau koło Wrocławia - zbiory Muzeum Narodowego w Warszawie i inne; 6. Świdnica - zbiory z Warszawy” - to tylko część zapisów z owych ksiąg, które jak wspominał profesor Zachwatowicz, okazały się dla polskiej ekspedycji bezcenne. Na liście (która kończy się na 21 czerwca 1944) znajdowało się około 80 miejsc na terenie Dolnego Śląska - kościołów, pałaców, piwnic, sztolni, wyrobisk i innych obiektów. najprawdopodobniej jednak Grundmann wyznaczył kolejnych 100 miejsc, które do tej listy nie zostały już dopisane. Na tej stronie poradnika do gry Uncharted 4 Kres Złodzieja możecie znaleźć zestawienie wszystkich sekretów i znajdziek. Zaliczają się do nich skarby, wpisy do dziennika, notatki, opcjonalne
Niemcy zaczynają przyznawać, że podobnych mieszkań jak to w Monachium, gdzie znaleziono cenne działa sztuki zrabowane przez hitlerowców w czasie II wojny światowej, jest dużo więcej. Ponadto telewizyjna debata z udziałem jednej ze spadkobierców, prawnikiem, byłym ministrem kultury, publicystami i znawcami sztuki unaoczniła, że Niemcy mają poważny problem z ewentualnym oddaniem zrabowanych dzieł ich prawowitym właścicielom. Po tym, gdy w monachijskim mieszkaniu pewnego 80-latka służby celne odnalazły prawdziwy skarb w postaci dzieł sztuki z okresu klasycznego modernizmu, w Niemczech rozgorzała dyskusja jak postępować. Zastanawiano się, czy w ogóle nie przejmować się pierwotnymi właścicielami i obecnie ujawnione dzieła pozostawiać ich dzisiejszym posiadaczom (często spadkobiercom najbliższych współpracowników Hitlera), czy też oddawać zrabowane dzieła sztuki tym, do których należały przed rabunkiem. Dyskusja na ten temat na dobre rozgorzała w programie znanego dziennikarza telewizyjnego Guenthera Jaucha. Zastanawiano się kto ma teraz prawo do zrabowanych wcześnie dzieł sztuki, zarówno z punktu widzenia obowiązującego prawa, jak i moralnego aspektu całego problemu. Warto przypomnieć, że w odróżnieniu od takich krajów jak: Francja, Holandia, Austria czy także Szwajcaria, w Niemczech nie ma ustawy znoszącej przeniesienie prawa własności, nabytego w latach nazizmu czyli 1933-1945. Niemcy przyznają... jest tego więcej Biorący udział w telewizyjnej dyskusji historyk sztuki i publicysta Stefan Koldehoff przyznał, że sprawa skarbu odnalezionego w mieszkaniu Corneliusa Gurlitta to tylko wierzchołek góry lodowej, bowiem jego zdaniem takich mieszkań jest w całych Niemczech setki. Według historyka na terenie kraju można znaleźć tysiące zrabowanych dzieł sztuki. Pogląd ten podziela wielu historyków sztuki, oraz spadkobierców rodzin ograbionych w latach 30. i 40. „Deutsche Welle” cytuje historyka sztuki, który twierdzi, że nie można wykluczyć, iż Cornelius Gurlitt do składowania obrazów oprócz mieszkania używał też wolnocłowych magazynów w Szwajcarii i sugeruje, że być może do dzisiaj znajdują się tam kolejne dzieła sztuki. Czyje są dzisiaj? Zgodnie z niemieckim prawem obecni posiadacze np. zrabowanych w czasie II wojny światowej obrazów mają do nich pełne prawo. Przedawnienie okazuje się przeszkodą w odebraniu przez prawowitych właścicieli obrazów zrabowanych przez nazistów w latach 30. i 40. Niemiecki historyk sztuki Ralph Jentsch twierdzi, że w sprawie skarbu Gurlitta niemiecki rząd nie ma innego wyjścia, jak tylko odkupienie części obrazów i to po uczciwej cenie. Podczas debaty telewizyjnej uznano, że obecne prawo jest nieuczciwe w stosunku do pierwotnych właścicieli i w praktyce nie pozwala na inne działanie, jak tylko pozostawienie dział sztuki obecnym posiadaczom. W ocenie większości uczestników debaty całą sprawa z moralnego punktu widzenia jest dość wątpliwa i po raz pierwszy publicznie podły propozycje, aby prawo zmienić. Jeden z prawników zaproponował nawet, aby zmiany prawne umożliwiły spadkobiercom wgląd do zamkniętych dzisiaj dla nich archiwów znajdujących się w muzeach i galeriach. Pokażcie, co macie w archiwach Bardzo podobne propozycje zgłaszał w rozmowie z portalem berliński adwokat Stefan Hambura, który apelował do polskiego rządu o zaangażowanie się w kwestię ewentualnego odnalezienia w Niemczech i odebrania zrabowanych w Polsce, w czasie wojny, dział sztuki. Mecenas Hambura podkreśla, że już najwyższy czas, aby rozpocząć rozmowy na ten temat na najwyższym szczeblu. - Niech minister Radosław Sikorski, wraz z ministrem Bogdanem Zdrojewskim zaczną działać. Jest to właśnie dla nich zadanie, ale wcześniej musi odbyć się rozmowa na ten temat między szefami rządów Angelą Merkel i Donaldem Tuskiem, bowiem bez najwyższego poparcia politycznego nie uda się nic w tej kwestii zdziałać – tłumaczy mec. Hambura, dodając, że tak szybko jak to możliwe należy stworzyć zespół polskich ekspertów, składający się z historyków, historyków sztuki, prawników, który rozpocząłby rekonesans po wszystkich niemieckich muzeach i to nie tylko na wystawach, ale także w muzealnych magazynach. Źródło:
Prusowie i Krzyżacy w mrokach tajemnic. Gorączka. W świecie poszukiwaczy skarbów. Duchy, zjawy i ukryte skarby. Niesamowite miejsca województwa kujawsko-pomorskiego. Serwis dla miłośników książek. Opinie, recenzje książek i oceny czytelników, wirtualna biblioteczka i rekomendacje książek. Tysiące opinii, dobrych książek i sięInspiracje LOTBlog podróżniczy Ukryte skarby, czyli mało znane miejsca w Wenecji Wenecja - co warto zobaczyć poza najważniejszymi atrakcjami? Jeżeli znasz już cenne zabytki i urocze zaułki Serenissimy, a tutejsze muzea i galerie sztuki nie mają przed Tobą tajemnic, to znaczy, że nadszedł czas na odkrywanie tego, co ukryte! Paleta możliwości stolicy regionu Veneto jest nieograniczona! Libreria Acqua Alta O Libreria Acqua Alta mówi się, że jest najpiękniejszą księgarnią na świecie i ... trudno zaprzeczyć tej opinii! Jeśli jesteś miłośnikiem książek, to poczujesz się tu jak w raju! Tylko wyobraź sobie kilka pomieszczeń wypełnionych po brzegi książkami! Są dosłownie wszędzie - jest tu tak ciasno, że czasem trudno się między nimi przecisnąć. W celu ochrony przed wysoką wodą są umieszczane w wannach, miskach, wiadrach, a nawet gondoli! Co ciekawe, gondolą do księgarni możesz również podpłynąć, bowiem drugie wejście wychodzi na Canale Grande. Z tej okazji trzeba skorzystać! Ponte dei Conzafelzi Nieopodal księgarni znajdziesz Ponte dei Conzafelzi, z którego rozpościera się niezwykle malowniczy widok na kanały i zabytkowe kamienice. Dokładnie w tym miejscu kanał rozwidla się w kształt litery Y, pośrodku której stoi wąski Palazzo Tetta. To miejsce w dawnych czasach należało do dzielnicy czerwonych latarń. Na szczęście po dawnej reputacji nie zostało ani śladu, dlatego możesz swobodnie podziwiać okoliczne zabytki i atrakcje Wenecji! Bazylika San Pietro di Castello Daleko od zgiełku miasta, na wyspie za Arsenałem, stoi jeden z najważniejszych zabytków Wenecji - kościół św. Piotra (Basilica di San Pietro di Castello). Ta budowla, powstała na przełomie XVI i XVII stulecia, wykorzystuje mury świątyni postawionej tu już w VII wieku! Co więcej – mało kto wie, że właśnie ten kościół od 1451 do 1807 roku pełnił funkcję weneckiej katedry. Jak widać, wszystkie znaki wskazuję, że tego miejsca nie możesz ominąć podczas spaceru po mieście! Krzywa Wieża w Wenecji Jako że miasto jest położone na podmokłym terenie, to większość budynków jest odchylona od pionu. Zjawisko to najłatwiej dostrzeżesz, przyglądając się wąskiej i wysokiej białej dzwonnicy kościoła św. Jerzego Greckiego, która sprawia wrażenie, jakby za jakiś czas miała wpaść do kanału San Lorenzo. Jak widać, krzywą wieżę znajdziesz również poza Pizą! Wyspa San Giorgio Może Ci się wydawać, że to wcale nie jest jedno z mało znanych miejsc w Wenecji, bo przecież wyspę z pięknym klasztorem doskonale widać spod Pałacu Dożów, ale przez to, że jest ona samotna i nie połączona z lądem żadnym mostem, turyści nieczęsto się tu zapuszczają. Samo opactwo jest bardzo cennym obiektem, jednak Ciebie przede wszystkim powinna interesować dzwonnica. Możesz na nią wejść lub wjechać windą, a to, co zobaczysz z tarasu na górze, zostanie w Twoich wspomnieniach do końca życia. Stąd bowiem rozpościera się najpiękniejsza panorama Wenecji ze wszystkimi jej zabytkami, a w pogodny dzień tłem dla nich są… majestatyczne szczyty Alp widoczne w oddali! Scala Contarini del Bovolo W Wenecji prawdziwą perłą i klejnotem może być nawet klatka schodowa. Zwłaszcza jeśli należy do XV-wiecznego pałacu! Nie bez przyczyny bywa nazywana ślimakiem, co zawdzięcza wijącym się spiralnie schodom. O jej największej wartości świadczy przeprucie niezliczoną ilością arkad, co nadaje bryle niesamowitą lekkość i wdzięk. Ale to nie wszystko! Gdy wejdziesz na górę, trafisz na taras, z którego rozpościera się bajkowy widok na dachy miasta oraz imponujące kopuły bazyliki św. Marka. Scuola di San Giorgio degli Schiavoni Do ciekawych i unikatowych zabytków Wenecji należą również dawne scuole, czyli miejsca spotkań kupców, które można porównać do północnoeuropejskich gildii. W Wenecji znajdziesz oszałamiające scuola grande, które tłumnie odwiedzają turyści, ale także mniejsze i mniej znane, które może nie były budowane z takim rozmachem, ale często są równie piękne. Jeśli masz ochotę poznać jedno z takich miejsc, to najlepiej odwiedź Scuola di San Giorgio degli Schiavoni z przepięknym cyklem malarstwa Vittoria Carpaccia. Kanały Cannaregio Jakie są inne miejsca Wenecji, które musisz odwiedzić? W dzielnicy Cannaregio trafisz na bardzo nietypowe rozwiązanie urbanistyczne. Biegną tam trzy kanały, wzdłuż których poprowadzono ... chodniki! Możesz więc tutaj do woli spacerować, nie gubiąc się w labiryncie wąskich uliczek. Szerokie nabrzeża są częściowo zajęte przez stoliki niezliczonej ilości knajpek i restauracji, w których upływa wieczorne życie mieszkańców miasta. Warto to zobaczyć na własne oczy, dlatego czym prędzej rezerwuj loty do Wenecji! Przeczytaj również Noce bez niej w mym życiu trwają wieki - odparł. - Jedna noc jest tak długa, dwie noce jeszcze dłuższe. Jak zdołam wytrzymać trzy noce? Cztery dni zdają mi s
Tak też działo się w przypadku jajka Fabergé o nazwie "Trofeum Miłości", które 10 czerwca 1992 roku sprzedane zostało na aukcji w Nowym Roku za sumę prawie 3,2 mln dolarów. Informacja o aukcji za pośrednictwem światowych agencji prasowych dotarła do Polski, a następnie przedrukowana została przez prasę polską w tym "Gazetę Wyborczą" z r. Zbrodnia w Nowej Soli - pierwszy ślad Doniesienia prasowe o sprzedaży jajka Fabergé wywołały w Polsce, u pewnej grupy osób, o wiele większe zainteresowanie niż u ogółu czytelników. Tą grupą, była ekipa dochodzeniowa Komendy Wojewódzkiej Policji w Zielonej Górze, która od prawie roku prowadziła trudne śledztwo w sprawie o potrójne zabójstwo do jakiego doszło w Nowej Soli, niedaleko Zielonej Góry. Ofiary w okrutny sposób zmasakrowano, poderżnięto im gardła, a wcześniej były prawdopodobnie torturowane. Jedną z ofiar zabójstwa był bogaty wójt cygański Waldemar Huczka, zwany "Lalek" (Gazeta Wyborcza: r.). Przez swych współziomków uważany za jednego z najbogatszych Romów w Polsce. Powszechnie wiadomym było, że prowadził rozległe interesy. Handlował walutami, złotem, a także dziełami sztuki i antykami. Morderstwa dokonano 19 czerwca 1991 r., ale dopiero po czterech dniach ciało zamordowanego oraz jego bliskich, znalazła rodzina i powiadomiła o tym policję. Ekipie dochodzeniowej nie sprawiło trudności ustalenie, co mogło być głównym motywem zabójstwa. W domu zabitego panował totalny bałagan. Otwarty i opróżniony sejf, powyrywane z szaf szuflady, porozrzucane na podłodze złote precjoza, przygotowane do wyniesienia obrazy (których w pośpiechu sprawcy nie zdołali wynieść), jednoznacznie wskazywały na rabunkowy motyw morderstwa. Krewni zabitego nie potrafili dokładnie określić ilości oraz wyglądu skradzionych przedmiotów. Według ich zeznań z domu "Lalka" zrabowano kilkaset tysięcy dolarów, obrazy, złoto, różne przedmioty artystyczne oraz wyroby jubilerskie. Wśród tych ostatnich miało się znajdować "złote jajko". Policyjny grafik na podstawie opisów rodziny sporządził rysunki zaginionych (ukradzionych) przedmiotów. Już w lipcu, zaledwie miesiąc po morderstwie, rysunki te wraz z rysunkiem "złotego jajka" zostały, po raz pierwszy, zaprezentowane w ogólnokrajowym programie TVP pt. "997". To dzięki informacjom, które nadeszły po emisji programu, natrafiono na pierwsze ślady (pierścienie, sygnety) zrabowanych przedmiotów, a policyjne dochodzenie pozwoliło ustalić i zatrzymać dwóch z pięciu - jak się wkrótce okaże - podejrzanych o udział w zbrodni. Byli to dwaj mieszkańcy Inowrocławia: Szymon G. Polak narodowości romskiej o pseudonimie "Cygan" i Jacek D. pseudonim "Dombas" ("Gazeta Wyborcza" z dnia r.). Krewni zamordowanych rozpoznali przedmioty znalezione w domach podejrzanych, jako należące do Waldemara Huczki. Wkrótce potem policja zatrzymuje trzeciego uczestnika zbrodni. W listopadzie 1991 r. policja otrzymuje informacje o miejscach pobytu w Niemczech nie ujętej jeszcze pozostałej dwójki podejrzanych. Jednak zbyt późno wszczęty pościg, nie doprowadza do ich zatrzymania. Według "Gazety Wyborczej" z dnia r. "Po pięciu miesiącach tymczasowego aresztowania prokurator uwolnił jednego z nich - Marka P. Tłumaczył, że Marek P. był tylko kierowcą i jak sam utrzymywał, o niczym nie wie, ponieważ pozostali porozumiewali się po cygańsku (…) Na skutek interwencji pełnomocnika rodziny zabitych, Departament Prokuratury w Ministerstwie Sprawiedliwości nakazał z powrotem osadzić zwolnionego za kratki, ale było już za późno. Ślad po nim zaginął i wszystko wskazuje, że przebywa poza granicami kraju" . We wrześniu 1992 roku prokuratura w Zielonej Górze kieruje sprawę do sądu. Tak w dużym skrócie wyglądała sprawa, która zresztą później miała swój dalszy ciąg. Dalsze losy "złotego jajka" Dla nas na tym etapie, ważnym staje się wątek "złotego jajka", który uporczywie przewija się w dochodzeniu. Ten sam wątek, wielokroć później poruszany w prasie, w miarę upływu czasu i przepływu coraz to nowszych "rewelacji" prasowych, nie popartych żadnymi, nowymi dowodami ze śledztwa, staje się osobnym bytem, który wyraźnie zmierza na nasze - poszukiwaczy skarbów podwórko. Zanim jednak spróbujemy odtworzyć drogę, którą "złote jajko" przebyło w latach 1991-2003 na łamach prasy, spróbujmy ustalić kto jeszcze oprócz członków rodziny widział, i mógł o tym poświadczyć, że "złote jajko" znajdowało się w domu Waldemara Huczki. W trakcie intensywnego śledztwa policja dotarła do kilku świadków, którzy twierdzili, że takie jajko widzieli u "Lalka". Oto fragment zeznań jednego z nich, kolekcjonera z Zielonej Góry, "który niedługo przez śmiercią "Lalka" pożyczył od niego 17 mln. złotych, dając w zastaw srebrne przedmioty i akwarelę znanego artysty (…) W grudniu 1990 roku "Lalek" pokazał mi złote jajko Fabergé. Powiedział, że kupił je za 90 mln. złotych. Wartość jaja oceniał na pół miliarda" ("Detektyw", październik 1997 r.) Prawdopodobnie ten sam świadek występuje w artykule zatytułowanym "Do dziesiątego pokolenia", zamieszczonym w nr 297 "Gazety Wyborczej", z dnia r. "Krewni zabitego twierdzą, że w skrytce było przynajmniej jedno "złote jajko" Fabergé z kolekcji cara Mikołaja II. Informację potwierdził znany zielonogórski kolekcjoner dzieł sztuki, który widział klejnot u Waldemara Huczki i nie wątpił w jego autentyczność". Powyższa informacja stoi w dużej sprzeczności z kolejną notatką prasową, jaka ukazała się w dzienniku "Rzeczpospolita" z dnia r. "Jeden z ekspertów przesłuchiwanych w czasie śledztwa powątpiewał w autentyczność wyrobu". Podobnego zdania był Andrzej Popielski, autor artykułu "Carska pisanka" zamieszczonego w 40 numerze tygodnika "Detektyw" z roku, który wysunął tezę, że "złote jajko" mogło być falsyfikatem". Ponieważ pod artykułem zamieszczono zdjęcia dwóch osób podejrzanych o udział w zabójstwie Waldemara Huczki, daje to nam podstawę do przypuszczeń, że artykuł powstał z inspiracji lub też na zamówienie (zdjęcia są listem gończym) organów wymiaru sprawiedliwości. Tak więc zawarte w nim informacje pochodzą prawdopodobnie ze źródeł policyjnych, i nie tylko, odzwierciedlają różne rozpatrywane w śledztwie hipotezy, ale także zawierają w sobie sumę wiedzy, jaką na tym etapie dysponowała policja. Byłoby więc błędem z naszej strony, gdybyśmy założyli, że taka hipoteza nie była rozpatrywana. W wydawanej przez Agencję Wydawniczą CB. Andrzeja Zasiecznego, książce Awenira P. Owsjanowa "Zagrabione, ukryte, zniszczone skarby Rosji" (Warszawa 2001 r.) na stronie 14 możemy przeczytać o latach 20. "W owych latach zaginęły w dziwnych okolicznościach, bezcenne archiwa Firmy Fabergé, dokumenty księgowości, katalogi pierwowzorów zawierające szkice wykonane przez arcymistrzów jubilerów. Ta strata stała się podłożem najrozmaitszych fałszerstw, które zalały wkrótce rynki światowe" (tłum. Ryszard Wójcik). O tym, że proceder ten trwa w najlepsze do dzisiaj, może świadczyć notatka zamieszczona 1 lutego 1996 roku w dzienniku "Rzeczpospolita", która mówi o aresztowaniu i skazaniu na karę 20 lat więzienia "jednego z bossów świata przestępczego w Petersburgu" za to, że "zajmował się (…) fałszowaniem na dużą skalę wyrobów jubilerskich Fabergé oraz ich przemytem za granicę". Jednak wszelkie nasze dociekania w tej kwestii pozostaną, póki co, bezprzedmiotowe, z uwagi na fakt, że od czasu rabunku nikt (oprócz obecnego posiadacza) oraz niejakiego Krzysztofa D. nie widział "złotego jajka". Krzysztof D. sąsiad "Dombasa" zatrzymany przez policję i przesłuchiwany w innej zresztą sprawie, złożył swoje zeznania do których dotarł reporter "Gazety Wyborczej" - Piotr Głuchowski ("Gazeta Wyborcza" Oto najbardziej interesujące nas fragmenty jego zeznań: "W 1991 r. spotkałem "Dombasa" na klatce schodowej. Na mój widok wyjął zza kurtki worek foliowy, w którym były monety koloru żółtego i srebrnego. Powiedział tylko: Patrz. Na oko był tam co najmniej kilogram monet. Po kilku dniach zaczęto głośno mówić, że w restauracji Europa "Dombas" na stoliku kulał" złote jajko" robione za cara. Poszedłem do niego, bo wymienialiśmy się kasetami wideo. On mieszkał piętro wyżej. W jego pokoiku, na segmencie stało żółte jajko wysadzane kamieniami. Na żółtej stopce. Razem z nią miało jakieś 12 cm wysokości. To nie była jakaś tandeta, tylko wyrób jubilerski". Prawdopodobnie od tych świadków pochodzi zamieszczony w artykule A. Popielskiego opis "złotego jajka" z domu Huczki "(…) jajko ze złota, ok. 8 centymetrowej wysokości inkrustowane emalią, puste w środku i zamykane półobrotem. Węższy jego wierzchołek przedstawiał niebieskie niebo, poniżej góry ze szczytami w białej emalii. Spływały z nich złote wodospady, na złotej trawie rosły kwiaty z liściem". Powyższy opis, jak również przedstawione relacje i zeznania świadków nie pozostawiają wątpliwości, że w domu "Lalka" znajdowało się "złote jajko". Sprawą wciąż dyskusyjną pozostaje kwestia, czy owo jajko było oryginalnym wyrobem firmy Fabergé, gdyż cytowani eksperci nie są co do tego zgodni. Nie przeszkadzało to oczywiście prasie w dalszym snuciu różnych teorii i hipotez dotyczących losów "złotego jajka". Kiedy przeglądałem wycinki prasowe z tamtego okresu, zauważyłem, że już w pół roku po czerwcowej aukcji w Nowym Jorku, w polskiej prasie, pojawiają się pierwsze próby przedstawienia "złotego jajka" jako tego samego, które sprzedane zostało na nowojorskiej aukcji. Taka hipoteza rozpatrywana była w cytowanym artykule "Carska pisanka", który zawierał sugestię, że jajko z Nowej Soli może być tym samym, które sprzedane zostało w 1992 roku na aukcji w Nowym Jorku. Jednak w tym samym artykule możemy znaleźć takie stwierdzenie "Niekoniecznie to sprzedawane przez nich musiało być tym z naszej opowieści. Tamto nosiło nazwę "Trofeum miłości" i już sama nazwa nieco kłóci się z opisem tego zaginionego". Podobne sugestie możemy odnaleźć w innych artykułach z tego okresu np. w "Gazecie Wyborczej" nr 297 z r. lub też w "Rzeczpospolitej" z r. Co ciekawe, o ile gazety te dopuszczają też i taką możliwość, że jajko z aukcji może nie być tym z domu Huczki, to już inne pisma jak np. "Nowiny Jeleniogórskie" takich wątpliwości nie mają. W artykule Marka Chromicza zatytułowanym "Szczelina" ("Nowiny Jeleniogórskie nr 44, r.) możemy przeczytać "To samo jajo jakiś czas później wystawiono w jednym z londyńskich domów aukcyjnych za sumę poważnie przekraczającą milion funtów". Dwa lata później o tym samym jajku napisze: "(…) w kilka lat po odkryciu sprzedane w Nowym Jorku na aukcji za kilka milionów dolarów" (Nowiny Jeleniogórskie nr r.). Wcześniej jednak w art. "Schowek nie całkiem opóźniony" (Nowiny Jeleniogórskie nr 25, r.) zamieści następujący opis jajka: "… jajo to wykonano z białego i zielonego złota, osadzano na łapkach i ozdabiano na szczycie postacią kobiety - anioła ze skrzydłami. W środku schowana była złota kareta. Wysokość tego klejnotu mój rozmówca określa na około 12 do 14 centymetrów". Według Chromicza jajko jest jednym z trzech znalezionych w miejscu nazwanym przezeń "Szczeliną". Opisywanego jajka od dawna już nie ma w kraju, ale "Dwa inne nadal są w Polsce, a jedno z nich charakteryzuje się brakiem złotej opaski, w miejscu styku górnej części jajka z dolną. W jednym z nich była schowana mała cerkiew, a w drugim scena figuralna przedstawiająca jakiś hołd ". Szczelina i jej skarby "Pod tą nazwą kryje się najbogatszy lub jeden z najbogatszych dotychczas poniemieckich schowków" - tak rozpoczyna się napisany w wiele lat po przedstawionych wyżej wydarzeniach artykuł Marka Chromicza zamieszczony w 44 numerze "Nowin Jeleniogórskich" z dnia r. Wtedy też po raz pierwszy zetknąłem się z tą nazwą., ale możliwe jest, że ktoś użył jej wcześniej, a być może jej twórcą jest Marek Chromicz. Tego nie wiem. Nie jest to aż tak ważne, ponieważ na przestrzeni lat "Szczelina" - zależnie od inwencji piszącego - nosiła różne nazwy. Istotnym faktem jest, że w pewnym momencie nazwa ta stała się synonimem tajemniczej i poszukiwanej od lat skrytki wypełnionej hitlerowskimi łupami. Stała się na wpół legendą, na wpół baśnią, którą opowiadają sobie - ku pokrzepieniu - marzący o wielkich znaleziskach poszukiwacze skarbów. Ze "Szczeliną", a właściwie jej tajemnicą, los zetknął mnie kilka lat wcześniej, w czasie kiedy legenda ta dopiero się rodziła, kiedy jeszcze nie miała swojej nazwy i była tylko zwykłą "rozległą sztolnią". Takiego właśnie określenia użyło Polskie Towarzystwo Eksploracyjne (PTE) z Wrocławia w piśmie z dnia 10 marca 1993 roku, z którego zaczerpnąłem poniższe dane (kopia w posiadaniu autora), skierowanym do Premiera Rządu RP, w którym oprócz postulatu dokonania pewnych zmian w ustawie o Ochronie Dóbr Kultury i Muzeach, znajdziemy też i taki cymes "PTE dysponuje informacją o dotarciu przez kilkuosobową grupę poszukiwaczy do rozległej sztolni, dobrze ukrytej, zawierającej dzieła sztuki i wyroby ze złota i bursztynu. Część złota została przetopiona, wartościowsze pierścienie i sygnety (czyż nie brzmi to znajomo?, przyp. autora) wywiezione do RFN (dwóch uczestników zbrodni w Nowej Soli też uciekło do RFN, przyp. autora) zaś bursztyn pocięty na koraliki. Ponieważ działalność ta mogła stać niebezpieczna, (?) przez pełnomocników grupa ta zwracała się do wojewody jeleniogórskiego z ofertą wskazania, za 45% wartości znaleziska, i nie dociekanie tego, co już zostało wydobyte. Brak decyzji władz sprzyja dalszej grabieży". Treść tego pisma opublikowano również w pierwszym inauguracyjnym (nr 1/1994) wydaniu kwartalnika "Eksplorator", zatem możemy przyjąć, że to PTE jako pierwsze wprowadziło do "literatury przedmiotu" temat "Szczeliny". Pismo cytowane było także przez Chromicza w artykule "Schowek nie całkiem opróżniony", z którego z kolei zaczerpnąłem poniższy opis "Informacja o rozległej sztolni, którą PTE przekazało premierowi, dotyczyła odkrycia, którego dokonano w 1991 roku, w okolicy położonej ok. 20 km na północ od Jeleniej Góry. Tam właśnie pewien młody człowiek, w lesie, w górach na odludziu, zupełnie przypadkowo, pomiędzy stertą głazów stanowiącą jakby naturalny, kamienny kopiec (…) znalazł pionowy korytarz-szyb prowadzący w głąb góry (…) Wrócił tam dopiero po kilku dniach, już z ekwipunkiem i z bratem (…) Już pierwszy zjazd na dno szybu (jak się później okazało -wentylacyjnego) pozwolił braciom ustalić, że szyb ma kształt syfonu, na końcu którego znajduje się sporych rozmiarów komora (…) W świetle latarki (…) pod lewą ścianą komory zobaczyli (…) dwa osobowe auta częściowo tylko przykryte plandeką, a obok nich również dwa motocykle. Na środku komory i pod prawą jej ścianą, stały ustawione w kilka rzędów skrzynie, okrągłe tubusy i wiele innych przedmiotów (…) Szybko okazało się, że komora stanowi prawdziwą składnicę skarbów. Najpierw uwagę poszukiwaczy zajęły dwa osobowe mercedesy, sprawiające wrażenie, że są niemal gotowe do drogi. W jednym z nich ciągle jeszcze siedział szkielet w generalskim mundurze, a w kącie obok znajdowało się kilku kościotrupów, także w wojskowych, niemieckich mundurach (…) a w teczce przykutej do ręki nieboszczyka siedzącego w aucie znajdują się wielkie, sprawiające wrażenie złotych, trzy różnej wielkości jaja" (Nowiny Jeleniogórskie nr 25 ( r.) Jednak to nie Marek Chromicz był pierwszym, który dokonał pierwszej prezentacji "rozległej sztolni" ujawnionej w piśmie PTE. W parę miesięcy po tym wydarzeniu w 47 nr tygodnika "Nowy Detektyw", ukazał się artykuł Ryszarda Wójcika zatytułowany "Rembrandt w lochu", w którym autor informuje, że: "(…) z ust łącznika, który(…) przybył z okolic Książa (…) z taką oto nowiną: - Jest 100 proc. pewne odkrycie ogromnego "depozytu" ukrytego w podziemnym bunkrze w końcowych tygodniach wojny. Znajdują się w nim głównie dzieła sztuki, obrazy, rzeźby, a także i kosztowności z muzeów Ukrainy i Rosji. Podziemie jest tak obszerne, że stoją tu samochody ciężarowe i wojskowe gaziki z ładunkami wciąż nie rozpoznanymi. Jeden z odkrywców bunkra wszedł sam do jego wnętrza, po linie, przez wąski komin wywietrznika… Za drugim razem gdy przyszedł ze wspólnikiem, ujrzeli trupy kilkunastu oficerów niemieckich. Jeden, zapewne samobójca, siedział za kierownicą auta z pistoletem w dłoni (…). W dalszej części artykułu poznajemy z "ust łącznika" nie tylko historię i bliższe okoliczności odkrycia, np. "Poszukiwacz (…) przed dwoma laty w sprytnie ułożonym rumowisku głazów, dostrzegł wylot odwietrznika" lecz także trapiący odkrywców dylemat, czyli "Jak sprzedać Rembrandta?(…) to nie inkrustowane jajko ze złota (…) Wydostanie się takiego obrazu na powierzchnię, wystawienie go na aukcję - to pewna wpadka dla znalazcy. A bunkier kryje podobne dzieła sztuki najwyższej klasy" O ile wątek "złotego jajka" w tym artykule (pół bajdzie, jak później napisze Ryszard Wójcik) potraktowany został marginalnie, to jednak nie ulega wątpliwości, że właśnie jako jeden z pierwszych (jeżeli nie pierwszy) podał informację, że "złote jajko" pochodzi ze "Szczeliny". W wydanej trzy lata później książce "Łowcy skarbów" o wydarzeniach z 1994 roku w których brał udział , tak wspomina: "Do mnie jako reportera zwrócił się wtedy z dziwną ofertą Józef Świeciński (dziś już nie żyjący, przyp. autora) znany biznesmen, twórca "Gazety Bankowej" firmy "Zarządzanie i bankowość", a także wydawca pism lżejszego kalibru, "Nowego Detektywa"(…) - W sąsiednim pokoju siedzi ktoś, kogo znam z czasów PRL. Jak zły szeląg, dawny funkcjonariusz wiadomych służb, ale nie z tych drobnych cwaniaczków co łapią byle okazję dla łatwego grosza(…) On mówi, że chce mieć we mnie pośrednika do rozmów z rządem na temat znaleźnego przy skarbie liczonym na miliardy dolarów, rozumiesz? Wie, że się kręcę w wysokich sferach, znam ministra finansów (…) że pracują dla mnie prawnicy pierwszej ligi, więc przyszedł z propozycją, bym dał mu zaufanego dziennikarza, który pojedzie z nim do Szklarskiej Poręby i tam na miejscu spisana zostanie oferta znalazców tunelu, skierowana do instancji rządowej. Niech określą ile z tego chcą mieć i na jakich warunkach się ujawnią do podpisania kontraktu. Kto wie? Może oni coś naprawdę odkryli…? - Sami nie próbują wydobywać? - Próbują i nawet wydobywają złoto, kosztowności, drobiazgi. Już dwa lata to robią. Dwaj z nich wyjechali do Szwajcarii, a dwaj są na Śląsku. Ostatnio jednak prasa zachodnia ujawniła jakąś aferę z "jajkiem Fabergé" cackiem ze złota, obsadzonym kamieniami. Wiadomo z jakiej kolekcji pochodzi to "jajko" - ślad hitlerowskiego rabunku dokonanego w Rosji wiedzie na Dolny Śląsk. Po nitce do kłębka (…) dżentelmeni pietrają się, że już żadne z dzieł sztuki, które mają w tunelu, nie pójdzie do handlu, a pieniądz wietrzą w tym ogromny!" A! zapomniałem ci powiedzieć, że to "jajko" było u nas na Śląsku u pewnego cygana… znaleźli cygana z obciętą głową". Odkrywca nr 5/2003

Izrael: Franciszkanie w Jerozolimie pokażą ukryte skarby. 0. Podziel się: 0. Miliony liczników w polskich domach do wymiany. W tle ostra walka. Polska przygotowuje się do zwrotu. Wizyta

Tłumaczenia w kontekście hasła "konkursu Ukryte Skarby" z polskiego na angielski od Reverso Context: Dane do zdjęcia zostały wybrane z archiwum ESO przez Manu Mejiasa w ramach konkursu Ukryte Skarby ESO. Gdzie są ukryte skarby rodu von Somnitz? Carl-Heinrich von Somnitz (1934-2008) – ostatni właściciel majątku w Charbrowie oraz posiadacz dziedzicznego tytułu podkomorzego pomorskiego, na krótko przed wkroczeniem wojsk rosyjskich do Charbrowa miał niespełna 11 lat. Jego ojciec Ulrich Gottfried Lorenz von Somnitz (1908-1943) sam został Ukryte skarby. Nora Roberts Wydawnictwo: Świat Książki literatura obyczajowa, romans. 416 str. 6 godz. 56 min. Szczegóły. Inne wydania. Kup książkę. Dora Conroy jest piękna, pełna fantazji i uwielbia wszystko, co niezwykłe. Dlatego ku strapieniu swojej aktorskiej rodziny porzuciła teatr i z zapałem zajęła się kupowaniem i UKRYTE SKARBY. Autor: Bogusław Wróbel. Wydawnictwo: Europa. Data wydania: 2009. Liczba stron: 224. Tajemnicze mapy, plany z zaznaczonymi miejscami ukrycia skarbów, zapomniane przez Boga i ludzi miejscowości kryjące wielkie tajemnice…. Pod koniec II wojny światowej na terenie Dolnego Śląska trwała akcja ukrywania przez Niemców rArCRs.
  • lo70f2l7qn.pages.dev/2
  • lo70f2l7qn.pages.dev/3
  • ukryte skarby w domach poniemieckich